Pozwoliłem sobie opisać moją przygodę związaną z wędkarstwem. Było to już kilka lat temu, ale zapamiętam to do końca życia.
Wiosną 2008 roku dojeżdżając codziennie rano do pracy, przejeżdżałem przez most nad Wisłą, gdzie zauważyłem dziadka łowiącego ryby. Widywałem go w tym miejscu codziennie. Pewnego dnia postanowiłem wyjechać trochę prędzej do pracy żeby mieć więcej czasu i podjechać nad Wisłę. Sam dojazd pod samą wodę był znacznie utrudniony, jednak moja ciekawość była silniejsza. Nie mogłem przestać zastanawiać się co ten starszy człowiek łowi w tym miejscu. Codziennie bowiem widziałem, że jego siatka jest zanurzona w wodzie co świadczyło o udanym połowie.
Zostawiłem samochód trochę dalej i podszedłem do stanowiska, gdzie łowił starszy pan. Zbliżyłem się dość cicho i zapytałem standardowo „biorą ryby?”. Mężczyzna odpowiedział, że dziś słabiej, bo ma tylko jednego karpia. Zdziwiłem się trochę jego zniechęconym tonem, gdyż karp w Wiśle to rzadkość. Byłem przekonany, że jakbym to ja go złapał w tym miejscu, to byłbym przeszczęśliwy. Opowiedziałem mu o tym, że każdego dnia, jadąc pracy, przejeżdżam przez most i widuję go zawsze z wędką. Z ciekawości spytałem go, czy każdego dnia udaje mu się coś złapać. Odpowiedź wzbudziła we mnie szok, bo starszy pan potwierdził, że codziennie jedzie z rybą do domu.
Kolejnym ze standardowych pytań, jakie mogłem zadać było, na co łowi. Dziadek bez wahania odpowiedział, że na kukurydzę. Takie to proste? Na kukurydzę ? Jeżeli tak by faktycznie było, to każdy by łapał w tym miejscu. „No widzi pan – każdy może łapać na kukurydzę, ale ryby wyciągam tylko ja”. Zapytałem więc, czy zdradzi mi tajemnicę, w jaki sposób mu się to udaje. Starszy człowiek jednak nic nie odpowiedział. Zauważyłem obok otwartą puszkę kukurydzy i wiadro z zanętą, więc wyszedłem z założenia, że dziadek po prostu ma szczęście. Pożegnałem się i gdy zacząłem odchodzić, to starszy Pan przemówił. „Wiesz jakbyś chciał tu przyjechać na ryby to weź zanętę na karpia, a na kilogram wrzuć jedną kostkę rosołową i wtedy zobaczysz.” Eureka! Dowiedziałem się rzeczy niemożliwej, wreszcie mogłem łowić tak samo jak ten starzec.
Byłem szczęśliwy i tak się nakręciłem na te ryby, że nie mogłem o niczym innym myśleć. Bez większego zastanowienia pojechałem do pracy, żeby o wszystkim opowiedzieć koledze. Załatwiłem sobie urlop na następny dzień, żeby rano pojechać na ryby i wypróbować metodę z kostkami. Kolega z pracy nie łowi ryb i śmiał się ze mnie, ale go nie posłuchałem za wszelką cenę chciałem jechać na ryby.
Po pracy pojechałem do sklepu spożywczego po kostki rosołowe, później do wędkarskiego po zanętę na karpia. W domu przygotowałem wędki, spakowałem cały sprzęt do samochodu i nie mogłem się doczekać godziny 4 rano żeby znaleźć się nad Wisłą.
Obudziłem się już o 3 i poleciałem do garażu myśląc – zrobię zanętę już w domu, bo jeszcze nad wodą ktoś zobaczy mój sekret. Gdy dojechałem nad Wisłę to było jeszcze ciemno i z latarką na czole musiałem wypakować cały sprzęt z samochodu. Wybrałem sobie stanowisko, rozłożyłem wędki. Na hak dałem 4 ziarenka kukurydzy, koszyczek zanętowy wypchałem zanętą i wrzuciłem do wody. Z drugą wędką zrobiłem podobnie, tylko że dałem 3 ziarenka kukurydzy ze względu na mniejszy haczyk. Po chwili obie wędki były w wodzie. Siedziałem szczęśliwy i myślałem, co jeszcze mogę zrobić. Wpadłem na pomysł, żeby donęcić procą miejsca, gdzie mam wrzucone zestawy. Minęło jakieś 20 minut i cisza – brania nie było.
Wtedy zauważyłem przejeżdżającego starca na rowerze – to był ten dziadek – więc pozdrowiłem go i powiedziałem, że przyjechałem wypróbować jego metodę. Dziadek się przywitał i śmiejąc się dosyć głośno odjechał na swoje stanowisko. Jego zachowanie wzbudziło we mnie podejrzenia.

Minęła godzina i nadal cisza, nic nie bierze. Pomyślałem, że może wrzuciłem to w jakieś krzaki w wodzie albo między kamienie, więc postanowiłem zwinąć jedną wędkę, żeby wrzucić ją jeszcze raz. Podniosłem kij i zwijałem powoli, tak aby wyczuć jakie jest tam podłoże, czy nie ma jakiegoś zaczepu. Jednak okazało się, że zestaw był wyczuwalny bez oporów i dawało się go lekko zwijać – więc pomyślałem, że to nie to. Wtedy usłyszałem dziwne pluski wody, które dochodziły z miejsca, gdzie łowił starzec. Pomyślałem, że to niemożliwe i bez chwili zawahania pobiegłem na jego stanowisko. Starzec krzyknął do mnie, abym wziął podbierak i pomógł. Razem udało nam się wyjąć rybę z wody. To znowu był karp! Miał 68 cm długości – piękna sztuka.
Powiedziałem do dziadka, że pewnie za chwilę u mnie zacznie się akcja – byłem taki szczęśliwy i podekscytowany, że poszedłem zobaczyć na swoje wędki, czy coś się nie dzieje, ale u mnie nadal cisza.
Posiedziałem chwilę, a wtedy podchodzi do mnie starszy mężczyzna – z dość smutną miną zapytał mnie o imię – przedstawiłem się, powiedziałem, że jestem Michał i miło mi poznać. Ja nazywam Henryk – odparł – wiesz, równy z ciebie gość, Michał. Pomogłeś mi z tym karpiem i mam teraz wyrzuty sumienia. Ale jak to? – odpowiedziałem – czemu wyrzuty sumienia? O co chodzi? Wtedy Pan Henryk zdradził mi prawdę. Celowo wprowadza ludzi w błąd z tymi kostkami rosołowymi. On łowi tu od lat i nie jest prawdą, że codziennie wyciąga takie ryby.
Akurat wczoraj i dziś mu się to udało. Zapytałem lekko poirytowany, dlaczego postępuje w taki sposób i okłamuje kolegów wędkarzy. „Wiesz Michale, za każdym razem jak ktoś przyszedł zapytać, czy coś bierze, to mówiłem prawdę i po jakimś czasie moje miejsce zajmowali inni wędkarze. Bo tutaj bierze, bo tu się wyciąga. A odkąd sieje propagandę z kostkami rosołowymi, to nikt nie zajmuje mojego miejsca. Ba wręcz zostawiają je wolne z wdzięczności, że im zdradziłem sekret”.
– No, Panie Henryku, niezły kawalarz z Pana, ja się dałem nabrać – mało tego – wkręciłem się jak małe dziecko. – Wiesz Michale, to jeszcze nic. Kiedyś był tu taki wścibski wędkarz, który przyszedł z pretensjami, że mu nic nie bierze a dodał kostki rosołowe. Wtedy zapytałem – a jakich kostek użyłeś? „Knorr czy Winiary”? odpowiedział, że Knorr, a ja mu na to, że dodaje się tylko Winiary.
Taka historia mnie spotkała. Kolega w pracy śmiał się ze mnie, że tak się dałem nabrać, no ale cóż – człowiek uczy się całe życie. Teraz wiem, że nie ma sensu słuchać ludzi i eksperymentować, tylko stosować sprawdzone metody.
Pozdrawiam Michał W.
Jeśli przydarzyła Ci się zabawna historia na rybach lub znasz taką historie i chcesz się z nami podzielić napisz do nas a my zamieścimy tę historię jako artykuł. Przestrzegamy zasad RODO i nie będziemy upubliczniać żadnych danych kontaktowych poza inicjałami lub imieniem jak ktoś wyrazi zgodę
Email do redakcji zapraszamy zachęcamy: gdybyryby.pl@gmail.com